sobota, 21 września 2013

Zupa ze szczyptą minimalizmu





Wstaję sobie rano i gnam do piekarni po parujące croissanty. Poświęcenie to z mej strony nie lada, bo gnam tak bez makijażu i nawet sąsiedzi z tego samego piętra nie odpowiadają na moje „dzień dobry”. Gnam więc szybko, by nikt nie zdążył wezwać policji i zaciskam zęby, bo wiem, że już za kilka mgnień oka Szybkiego będzie kawka, dżemik, croissanty, prasóweczka i garść lekkich wiadomości w TV.

O, naiwna ja! Wszędzie panuje Dzień dobry Reklamy (zwane nie wiadomo czemu Dzień dobry TVN) i ostrzeżenie, że uwaga przed nami lokowanie produktu, które (o, zgrozo!) może zawierać  namiastkę ciekawej informacji – strzeżcie się! Grrrr….

I zupełnie nieoczekiwanie zaczynamy z Szybkim rozmawiać (wiem, dla mnie też szok, że mężczyzna mówi ludzkim głosem, bo to nie święta przecież) o tym, jak to nas tuczą, jak te prosięta potrzebami, koniecznościami, co to mieć trzeba, by być szczęśliwym. I powstaje w naszym domu  komórka wywrotowa i na tajnych kompletach zaczynam studiować książki o minimalizmie.

Szlag mnie trafia jeszcze bardziej, bo ku nieszczęściu propagatorów idei ująć ją można w jednym zdaniu (W „maniu” i robieniu skup się na tym, co ważne i potrzebne – reszta won!). Tylko pojedynczego zdania, kurna, nie wydasz, choć prawdziwy minimalistyczny autor powinien się tu zaprzeć, a minimalistyczny wydawca powinien się ugiąć… Jednak autorzy popierani przez wydawców piszą i piszą, kreśląc zdania o identycznym znaczeniu na wszelkie możliwe sposoby.
Ale ja się nie poddaje i już oczami wyobraźni wystawiam pół chaty na allegro, drugie pół oddaje, a trzecie małe pół (bo to jest mieszkanie dwupokojowe z balkonem, więc się wyluzujcie zboczeni matematycy) wyrzucam. Czuję, jak jest pięknie i jak wiatr hulający po pustym mieszkaniu rozwiewa mi włosy.


Podaję więc minimalistyczny obiad (przepis poniżej) i wdrażam Szybkiego (przez żołądek do serca), ale trudny to materiał (musi mieć kilka żołądków, sądząc po pochłanianych ilościach i stąd pewnie droga do serca dłuższa i pokrętniejsza), bo mi tu wyjeżdża, że moje  książki, że ich mam za dużo, bredzi mi o bibliotekach. Więc ja mu na to o technice małych kroków. Ale uparte to to! On mi coś o samochodzie, że jest komunikacja miejska i rower. No kurna, dżihad mi tu będzie uprawiał!

Biorę się wtedy na sposób i mówię, ile to można z tego wszystkiego sprzedać (subtelnie pomijam książki i samochód, że to taka niby daaaalsza faza). Piknięcie elektronicznego pieniądza  (bo dźwięku dzwonienia monet już chyba nawet najstarsza starowinka nie pamięta) wreszcie naprowadza go na właściwy tor. I Szybki ma wizję: „I te wszystkie pieniądze,  te wszyyyystkie pieniądze przeznaczymy na…. na tablet . No wreszcie tablet kupimy.” I markę podaje! I nie widzi, jak mi chrapy już chodzą i dym z nich idzie. „ Nie musisz wtedy czekać, aż ci się laptop uruchomi i sobie możesz to spokojnie brać do kuchni i zdjęcia robić” – kończy radośnie.

Przed oczami staje mi scena z Truman show. Pamiętacie?
I już tylko rozpacz.


Składniki na zupę dla 2 osób:
1 łyżka pasty miso
pół opakowania makaronu ryżowego
pół marchewki 
2 garści posiekanej kapusty pekińskiej
garść posiekanej natki pietruszki
opcjonalnie grzyby mun
2 jajka ugotowane na pół twardo
pieprz czarny, 2 łyżeczki sosu sojowego, łyżeczka oliwy
ewentualnie szczypiorek do przybrania


Oryginalny przepis, którego różne wariacje regularnie stosuję znalazłam na stronie Funnypilgrim.
Szykujemy siekaną kapustę, pietruszkę, a z obranej marchewki wykrawamy obieraczką cienkie paski. Zagotowujemy nieco ponad pół litra wody. Dodajemy łyżkę pasty miso (ja lubię te o łagodnym smaku). I mieszamy, aż się rozpuści. Możemy podgotować w tym bulionie namoczone wcześniej (10 minut) grzybki mun, jeśli zdecydowaliśmy się je dodać. Gotujemy jajko na półmiękko - u nas to latami doświadczeń laboratoryjnie wymierzone 6 minut.


Wrzucamy do zupy makaron i postępujemy według instrukcji z jego opakowania (niektóre się krótko gotuje, a inne tylko moczy).

Na spód talerzy nalewamy sos sojowy, dodajemy pieprz i kilka kropel oliwy. Wylewamy na to zupę z makaronem. Układamy na wierzchu kapustę, marchewkę i pietruszkę, tak by się zamoczyły i nabrały ciepła. Układamy przekrojone na pół jajko.
Smacznego!

P.S. Książki o minimalizmie, o których wspominam w poście to: Leo Babauta "Minimalizm" i Dominique Loreau "Sztuka minimalizmu".


wtorek, 13 listopada 2012

Łososiowa - Mmmmm....



Jakoś nie mogę skończyć tej diety zupowej. Jest tak smacznie i tak wygodnie, gdy można gotować w ilościach hurtowych i potem nosić ze sobą do pracy. A wykombinowana zupa łososiowo-kukurydziana na stałe zostanie w moim jadłospisie - pychotka!





Do przygotowania zupy potrzebujemy:

300g łososia
4 marchewki
2 pietruszki
1 por
kawałek selera
1 kolba kukurydzy (w osteteczności kukurydza mrożona lub z puszki)
1 łyżka oliwy
1 papryka czerwona
3 łyżki mleka kokosowego
pieprz, sól, kurkuma, ziarenka kolendry, lubczyk, chilli


Marchewki obieramy, dwie kroimy w plasterki, a pozostałe zostawiamy w całości. Obieramy pietruszki i seler. Kroimy białą część pora w talarki. Kolbę kukurydzy okrawamy z ziarenek (ostrym nożem ścinamy boki). Zarówno ziarenka, jak i kolbę wrzucamy z pozostałymi warzywami do garnka i zalewamy wodą. Dodajemy łyżkę oliwy, pieprz, sól, lubczyk. Gotujemy ok. 30 minut, aż warzywa będą miękkie.

Z wywaru wyciagamy seler, pietruszki, całe marchewki i kolbę kukurydzy. Kroimy paprykę i wrzucamy do wywaru. Gotujemy 5 minut. Kroimy w większą kostkę łososia i też wrzucamy do garnka. Gotujemy 3-4 minuty.

Doprawiamy solą, pieprzem, rozbitymi w moździeżu ziarenkami kolendry, chilli i kurkumą. Zabielamy mleczkiem kokosowym. Smacznego!










poniedziałek, 5 listopada 2012

Mr. Bob i mojej diety ciąg dalszy




Jak na razie jestem bardzo zadowolona z mojej diety zupowej. Waga powoli idzie w dół, a ja się nie zadręczam. Zupy są pyyyyszne, rozgrzewające i świetnie sycą. W dodatku można je łatwo przygotowywać w wersjach hurtowych i w chwili słabości sięgnąć po mała krzepiącą porcję do lodówki.



piątek, 2 listopada 2012

Słodkie ziemniaki i 1kg mniej!



Hurrra!!! Nareszcie 1 kilogram mniej :))) A to dopiero czwarty dzień diety zupowej. No, takie rozwiązania to ja bardzo lubię. A wszystko bez męki i cierpienia. Zupy spisują się faktycznie na medal, bo wzorowo sycą i rozgrzewają. Do tego też i cera jakaś lepsza. Zatem jedziemy dalej!





poniedziałek, 29 października 2012

Na dietę z UŚMIECHEM marsz!



I nadszedł ten dzień. Weszłam na wagę... Nie była zepsuta... niestety!
Aaaa!!! Jak to się stało, że przybyły mi trzy kilogramy?! Chyba nie dlatego, że od czterech tygodni nie ćwiczę? I przecież raczej nie z tego powodu, że moja przyjaźń z kolegą Grycanem (głównie wersja Straciatella, 500ml) weszła na wyższy stopień zażyłości???


niedziela, 21 października 2012

Magia zupy na trzy smaki


Ta zupa to niesamowite, wręcz magiczne połączenie trzech smaków: słodkiego, kwaśnego i ostrego. Poezja! Proponuję ugotować i zasiąść sobie wygodnie na tarasie, balkonie, czy też w ogrodzie z miseczką tego cuda, wystawić nos na inwazję piegów jesiennego słońca i delektować się... mmm....




niedziela, 7 października 2012

Coś genialnego... dziś na obiad





To danie jest niesamowite - nie dość, że pyszne, to jeszcze wspaniale się prezentuje, no i oczywiście jest szybkie w przygotowaniu. Znakomicie nadaje się na przyjmowanie gości.